Relacja ta
powstaje w autobusie relacji Zakinthos – Ateny (z portu Killini ok. 290 km) oraz
Ateny – Larisa (ok. 350 km). Mam dość czasu, gdyż podróż trwa w sumie 10 godzin
netto (czyli nie licząc przesiadek).
Planowanie
podróży
Nadeszła
pora, aby po siedmioletniej przerwie odwiedzić Zakinthos. Nie należy ona do
moich ulubionych wysp, toteż Roman z Pascala musiał włożyć sporo wysiłku, aby
nakłonić mnie do podróży. Tak naprawdę to nie Zakinthos jest winien mojemu brakowi
sympatii, tylko dziki, niekontrolowany rozwój masowego turyzmu, którego ofiarą
padł ów kwiat Lewantu. Najbardziej boli mnie los żółwi morskich, wypartych z
odwiecznych lęgowisk przez tłumy hałaśliwych, tępych turystów. Jednakże, skoro
podjęłam się zadania, należało wybrać się na wyspę.
Planowanie
podróży rozpoczęłam od wizyty w ateńskim biurze it. Tam dowiedziałam się, że
jedyną możliwością przeprawy na Zakinthos od strony lądu jest prom z portu
Kilini na Peloponezie, ok. 60 km na południe od Patry. Szczegółowy research na miejscu wykazał, że istnieje
jeszcze inna opcja w postaci lokalnego promu Ionian lines z Kefalonii. Zarówno
na Zakinthos, jak i na Kefalonię z Grecji kontynentalnej można dostać się
masową komunikacją (a dokładnie autobusem KTEL) z Aten. Na Zakinthos odjeżdżają
też autobusy z Salonik i czasem z Larisy.
Najprostszym
(i najtańszym dla jednej osoby) sposobem dotarcia na wyspę z północy Grecji
okazał się autobus KTEL z Salonik na Zakinthos (58€), jednak wadą tej opcji
pozostaje fakt, że autobusy kursują tylko 2-3 razy w tygodniu – i żaden dzień
niestety mi nie pasował...
Nie
pozostało nic innego, jak pojechać do Aten i stamtąd autobusem na wyspę. KTEL z
Aten odjeżdża kilka razy dziennie, co daje możliwość manewru.
W drogę
Według
planów miałam wsiąść w Larisie w najtańszy (17 €) nocny pociąg, który
przyjeżdża do Aten o 5:06. Następnie dostać się na dworzec KTEL Kifissiou i
stamtąd o 7:45 wyruszyć na wyspę, aby dotrzeć na miejsce przed 14:00.
Realizacja
tego prostego planu okazała się w praktyce niemożliwa. Kiedy tuż przed północą
dotarłam na dworzec kolejowy w Larisie dowiedziałam się, że na mój pociąg
brakło biletów (!). Jest gemato –
pełny – i basta. I żadne prośby nie pomogły. Swoją drogą jaki problem doczepić
jeden wagon, jeśli pociąg jest tak oblegany? – Cóż, to Grecja właśnie...
Na szczęście
pamiętałam, że tuż po północy odjeżdża autobus do Aten. A więc taxi spod dworca
kolejowego na KTEL (dodatkowy wydatek 6€). Zdążam kupić bilet (na szczęście są
miejsca), jednak zamiast 17€ płacę 32€... O 4 rano jestem w Atenach, ale nie na
docelowym terminalu Kifissiou, tylko, żeby było śmieszniej, na dworcu Liossiou,
oddalonym o kilka kilometrów. Jest środek nocy, komunikacja nie działa. Na
zamkniętym dworcu pusto i straszno... Znowu muszę zdać się na złodziejskich
taksówkarzy – płacę za kurs 10€ mimo że licznik wskazuje 8,5€...
(Właśnie mijamy most Trikupisa – najbardziej
wymagającą inżynieryjnie budowlę tego typu w Europie. Spina on brzegi zatoki
Korynckiej, a trudność wiąże się z niestabilnym sejsmicznie dnem zatoki. Biały
wantowy most wygląda bajecznie przy wschodnim świetle, niestety autobus jedzie
tak szybko, że nie dam rady zrobić zdjęcia...)
Kiedy o 7:40
wsiadam do autobusu na Zainthos (36€ w tym prom 8€)) jestem wykończona i
zapadam w sen. Deszcz bębni o dach autokaru, mroczny poranek rozświetlają
błyskawice. Budzę się na postoju w zajeździe niedaleko Patry. Potem znów
zapadam w sen. W południe przybywamy do pochmurnego, ale już suchego Killini.
Prom Fior di Lewante zaskakuje: jest nowy i pięknie urządzony. Całkowicie
rozbrajają mnie fragmenty wierszy Solonosa na suficie w salonie dziobowym (aby
je czytać, najlepiej położyć się na jednej z wygodnych kanap...). W foyer promu
stoi też kultowy VW "Bulik" – mój ulubiony model, w dodatku żółty...
Powitanie
wyspy
Kiedy
przypływamy na wyspę, zza chmur prześwieca słońce. Autobus zawozi nas na
dworzec KTEL u stóp lessowych wzgórz ponad stolicą wyspy. Nie przypuszczam, że
ścieżką z dworca idzie się 7 minut na nabrzeże...
Prom dopływa do wyspy... |
Już nie pada, jednak jeszcze nie świeci słońce |
Postanawiam niezwłocznie znaleźć jakiś pokój, odświeżyć się i ruszyć na rekonesans. Auto chcę wypożyczyć późnym popołudniem tak, aby mieć trochę czasu dzisiaj a jutro prawie cały dzień.
Pierwszy
pensjonat znajduję na nabrzeżu, 7 minut drogi do dworca. To optymalna opcja.
Cena jest trochę za wysoka – 30€, próbuję się targować, ale bez skutku.
Postanawiam rozejrzeć się za innym pokojem, jednak po godzinie wracam – w
pobliżu, ani w ogóle nigdzie w centrum, nie znajduję żadnych pokoi do wynajęcia
– co najwyżej drogie hotele nie najwyższych lotów. Wiem, że w miejscowościach
letniskowych jest w bród pokoi, jednak tym razem nie mam czasu na poszukiwania.
Wracam w pierwsze miejsce. Młoda, sympatyczna właścicielka obdarowuje mnie
dobrą mapą wyspy. Jeszcze tylko wypożyczam auto (Fiat Panda za 30€ - ceny w
innych miejscach zaczynają się od 35 € - żałuję, że nie zarezerwowałam przez
Internet, byłoby taniej...) – i mogę rozpocząć objazd Zakinthos.
Port Zakinthos: promenada nadbrzeżna |
Już podczas
pierwszego spaceru po miasteczku ze zdumieniem zauważam, że większość
napotkanych turystów stanowią... Polacy. I tak będzie w każdym miejscu: w
kurortach, klasztorach, wioskach, na popularnych i odludnych plażach. (Fenomen
ten wyjaśnia informacja, że biuro podróży Itaka wysyła na wyspę 1200 turystów
co tydzień...) A zaraz potem Węgrzy. Czesi i Rosjanie w luksusowych willach, Anglosasi
w zamkniętych rezydencjach. Niemców bardzo mało.
O 17.30
wsiadam do wypożyczonej Pandy i jadę do południowo-zachodni cypel wyspy, do Keri.
Mam zamiar
obfotografować Zakinthos na ile tylko się da ;).
Limni Keriou
Kiedy przyjeżdżam do Limni Keriou, Zatoka Laganas ma stalowy po deszczach kolor.
W samej wiosce jest mnóstwo
kameralnych pensjonatów, pochowanych wśród starych gajów oliwnych. Plaża w
okolonej zielenią zatoce pokryta jest gładkim białym żwirem. Takim, jak lubię.
Jest mała przystań i wypożyczalnia sprzętu wodnego. Można popłynąć w rejs na
Marathonisi. Gdybym miała spędzić kilka dni na wyspie, ta miejscowość byłaby
poważną kandydatką.
Limni Keriou
Kiedy przyjeżdżam do Limni Keriou, Zatoka Laganas ma stalowy po deszczach kolor.
Gaje oliwne w drodze do Keri i wyspa Marathonisi |
Limni Keriou |
Plaża w Limni Keriou |
Limni Keriou widziane z drogi do Marathia |
Limni Keriou |
Droga do
Keri wije się wśród wzgórz pokrytych intensywnie zieloną roślinnością. Jest to
właśnie ten słynny ogród botaniczny wyspy. Keri, jak większość górskich wiosek
na Zakinthos, rozsypana jest szeroko po zboczu. Wśród zwartej zabudowy
zachowało się sporo starych domów, nietkniętych przez trzęsienie ziemi w 1953
r. Przez wąziutkie, zatłoczone skuterami i quadami uliczki, zjeżdżam w kierunki
Latarni Morskiej – jednego z najbardziej magicznych miejsc na wyspie. Na
szczycie klifu jest tawerna Fanari – piękne, nastrojowe miejsce, polecane przez
przewodniki po wyspie na romantyczną kolację. Zaiste, przy stolikach siedzi
kilka zakochanych par. W romantyzm wcina się zgrzytem chciwość w postaci zakazu
fotografowania dla tych, którzy nie są gośćmi, czyli nie zamawiają niczego. A
jest co fotografować. Z błękitnej jakimś cudem wody (przecież całe morze jest
teraz brudnoszare) sterczą białe skały, Myzithres.
Widok jest tak hipnotycznie
piękny, że zamawiam gemista i
zasiadam przy stoliku na tarasie.
Przedtem (i potem) robię kilka zdjęć – widok jest prawdziwie nieodparty (kiedy jednak staję na platformie zawieszonej nad morzem nad 200-metrowym urwiskiem, aż ściska mnie w dołku...). Po romantycznej kolacji w pojedynkę kręcę się jeszcze trochę po okolicy – jest tu pełno bitych traktów idealnych na górskie wędrówki. Do stolicy wyspy wracam już po zmroku. Idę spać z postanowieniem wczesnego rozpoczęcia nadchodzącego dnia.
![]() |
Gemista nad urwiskiem |
Przedtem (i potem) robię kilka zdjęć – widok jest prawdziwie nieodparty (kiedy jednak staję na platformie zawieszonej nad morzem nad 200-metrowym urwiskiem, aż ściska mnie w dołku...). Po romantycznej kolacji w pojedynkę kręcę się jeszcze trochę po okolicy – jest tu pełno bitych traktów idealnych na górskie wędrówki. Do stolicy wyspy wracam już po zmroku. Idę spać z postanowieniem wczesnego rozpoczęcia nadchodzącego dnia.
Mam plan!
Przed 8 rano
jestem w samochodzie z planem objazdu wyspy. Najpierw, w promieniach
wschodzącego słońca, chcę obejrzeć południowo-wschodni cypel wyspy, Vasilikos.
Następnie jadę na wschodnie wybrzeże, od Alikmenos i Alikies aż po Xigię, i do
wiosek na rozległym pogórzu. Później przeprawiam się przez góry, wstępuję do
wiosek Orthonies i Anafonitria (z jednym z najsłynniejszych monastyrów wyspy).
Później opuszczam się na zachodnie wybrzeże, do magicznych klifów i
niesamowitych zatoczek Porto Vromi, Limonias i Porto Roxa. Dalej, przez górskie
wioski Exo Chora, Agios Leon i Kiliomeno chcę wrócić na południowe wybrzeże, do
osławionej zatoki Laganas.
Półwysep
Vasilikos
Dzień jest
cudny. Słońce złoci wszystko o poranku, powietrze idealnie przejrzyste po
wczorajszej burzy. Dla mnie ten prezent od Wszechświata? Czy dla tych, którzy
będą oglądać dzisiejsze zdjęcia ;)? Wszystko wydaje się tak piękne, że aż
nierealne. Kiedy jednak skręcam na drugich światłach, słyszę jakiś hałas od
prawego przedniego koła. Okazuje się, że złapałam gumę. Dzwonię do wypożyczalni
– pracownik przyjeżdża po pół godzinie. Kolejne pół godziny (i kolejne 5€)
zabiera usunięcie usterki.
Kameralne hoteliki na płw. Vasilikos |
Do tego
znika złociste poranne światło... Nie zrażona ruszam w teren. Za każdym
zakrętem z wdzięcznością myślę o Romanie, który wytrwale mobilizował mnie do
tej podróży. Zauważam, że zaczynam zakochiwać się w wyspie. W jej świeżej
zieleni, cudnych widokach, wszechobecnych łukach, pastelowej zabudowie. Płw. Vasilikos
przekonuje mnie dyskretną zabudową, ładnymi willami i pensjonatami tonącymi
wśród zieleni.
Plaża Dafni
i żółwie Caretta
Pierwsza
plaża nad zat. Laganas, którą odwiedzam, to Dafni. Prowadzi do niej długi, dość
stromy zjazd. Ponad drogą jest tawerna rybna, reklamująca się jako najlepszy
punkt widokowy na wyspie... Bez przesady, ale miejsce i tak jest urocze. Obok
działa punkt informacyjny n/t żółwi Caretta. Sama plaża Dafni widziana od góry
wygląda niewinnie: ot, pas beżowego piasku otoczony klifami. Dopiero na miejscu
okazuje się, że wokół plaży ciągnie się rządek tawern i barów oraz
niezliczonych leżaków, na szczęście ukrytych w cieniu tamaryszków i oliwek w
pewnym odstępie od piasku.
Na plaży spotykam trzy sympatyczne wolontariuszki, które przyjechały z Francji i Niemiec, aby ratować żółwie. Dziewczyny opowiadają, że właśnie jest pora wylęgu żółwików. Pokazują mi filmik nakręcony przez dwiema godzinami, na którym żółwik mknie ku morzu. Normalnie żółwiki klują się w nocy i pod osłoną ciemności pędzą ku najjaśniejszemu miejscu na horyzoncie, jakim jest oświetlone przez księżyc morze. Ciemne zabarwienie chroni je przed zjedzeniem przez licznych wrogów. Dziewczyny mówią, że to maleństwo znalazły śpiące na gnieździe i dopiero promienie słońca pobudziły je do życia. Dlaczego? – pytam – Pewno było wystraszone i zbyt słabe, by dotrzeć do wody... Co prawda na plaży nie wolno świecić świateł, jednak nie sądzę, aby zwierzęta nie czuły obecności tłumu ludzi w tawernach oddalonych o kilka metrów od ich gniazd. Nie wierzę też, że w tawernach nie świeci się światło i nie gra muzyka... Ludzie nie potrafią podarować ciszy i szacunku sobie nawzajem, a co dopiero jakimś tam żółwikom... Statystyki prowadzone przez wolontariuszy obserwujących żółwie są przytaczające: zaledwie 1 na 1000 wraca składać jaja w miejscu swego urodzenia (a nie potrafi nigdzie indziej...). Trudno mi pojąć, dlaczego ludzie nie mogą pozostawić żółwiom chociaż jednej plaży na wyspie...
Wolontariuszki na plaży Dafni; obok plecaka żółwie gniazdo |
Na plaży spotykam trzy sympatyczne wolontariuszki, które przyjechały z Francji i Niemiec, aby ratować żółwie. Dziewczyny opowiadają, że właśnie jest pora wylęgu żółwików. Pokazują mi filmik nakręcony przez dwiema godzinami, na którym żółwik mknie ku morzu. Normalnie żółwiki klują się w nocy i pod osłoną ciemności pędzą ku najjaśniejszemu miejscu na horyzoncie, jakim jest oświetlone przez księżyc morze. Ciemne zabarwienie chroni je przed zjedzeniem przez licznych wrogów. Dziewczyny mówią, że to maleństwo znalazły śpiące na gnieździe i dopiero promienie słońca pobudziły je do życia. Dlaczego? – pytam – Pewno było wystraszone i zbyt słabe, by dotrzeć do wody... Co prawda na plaży nie wolno świecić świateł, jednak nie sądzę, aby zwierzęta nie czuły obecności tłumu ludzi w tawernach oddalonych o kilka metrów od ich gniazd. Nie wierzę też, że w tawernach nie świeci się światło i nie gra muzyka... Ludzie nie potrafią podarować ciszy i szacunku sobie nawzajem, a co dopiero jakimś tam żółwikom... Statystyki prowadzone przez wolontariuszy obserwujących żółwie są przytaczające: zaledwie 1 na 1000 wraca składać jaja w miejscu swego urodzenia (a nie potrafi nigdzie indziej...). Trudno mi pojąć, dlaczego ludzie nie mogą pozostawić żółwiom chociaż jednej plaży na wyspie...
Słynna plaża
Gerakas
Szczytem
hipokryzji jest plaża Gerakas. Kiedy odwiedziłam ją 7 lat temu, nie było na
niej ani leżaków, ani parasoli. Ludzie rozkładali maty na piasku. Teraz las
parasoli ciągnie się po horyzont, przychodzą tu tłumy. Co prawda gniazda są
ogrodzone, dostęp do nich ograniczony, a przy wejściu pracownicy parku
narodowego proszą o przebywanie w pobliżu wody. Czy ludzie są tak głupi by
sądzić, że wszystko jest ok? Że obecność kilkuset hałaśliwych, pozbawionych
empatii osobników ludzkiego gatunku pozostanie niezauważona przez zwierzęta?
Widok zaparkowanych wszędzie pojazdów i tłumów ludzi sprawia, że uciekam w
popłochu z Gerakas. Dlaczego żółwie miałyby czuć inaczej?
Budowanie
centrów informacji o żółwiach przy plaży Gerakas jest czystą hipokryzją. Jeśli
ktoś jest czującą i myślącą istotą, nie powinien odwiedzać plaży Gerakas. Ewentualnie
wejść na palcach, nacieszyć wzrok jej pięknem i odejść niepostrzeżenie. To
najlepszy prezent dla żółwi.
Z Gerakas
wyjeżdżam ze złamanym sercem. Fizycznie czuję przerażenie zwierząt i ich
poczucie utraty ojczyzny, w której się urodziły, a która zmieniła się z raju w
piekło.
Tsilivi –
Alikies
Jadę na
wschodnie wybrzeże, które od Tsilivi po Alikies jest prawie nieprzerwanym
pasmem piaszczystych plaż i wiosek-kurortów. Przynajmniej nie ma tu żółwi –
pocieszam się. Niestety, w Alykies znajduję na piasku coś, co przypomina miękką
piłeczkę pingpongową w bure łatki. Jajo żółwia. Martwe. Wrzucam je do morza,
robi mi się smutno.
Wzdłuż
wybrzeża ciągną się typowe greckie letniska o zwartej zabudowie. Jedynie
bardziej oddalone od morza pensjonaty stoją wśród gajów oliwnych. (Zakinthos
dla ubogich – myślę w duchu.) Wszędzie te same sklepiki z tandetą, restauracje
z wszechobecnym mięsnym fastfoodem, frytkami i makaronem. Brrr. Aby zjeść
jakieś zwykłe gotowane danie greckiej kuchni muszę chyba wrócić na północ, do
Tesalii... Kiedy tylko opuszczam gwarne kurorty, z turystycznego jazgotu znów
wyłania się piękność Zakinthos. Od morza ku zboczom gór pną się gaje oliwne,
winnice i ogrody. Spośród zieleni wyłaniają się wioski, wtopione harmonijnie w
krajobraz.
Północ Zakinthos
Za Alikies
główna droga na północ wyspy zwęża się i wspina po zboczach gór Vrachionas. Ponad gajami oliwnymi zaczynają się lasy
sosnowe i makia. Po ostatnich opadach zieleń nabrała blasku i świeżości. Co
rusz przy drodze pojawiają się platformy widokowe z olśniewającymi panoramami
wybrzeża i nadmorskiej równiny. Przy prawie każdej platformie działa mała
kantyna, przy niektórych tawerna z tarasem. Nawet przydrożny kamieniołom
olśniewa bielą skał kontrastujących z okoliczną zielenią. W pewnej chwili od głównej drogi odchodzi trakt do monastyru św. Jana Chrzciciela - skręcam. Trafiam do oazy spokoju z cudnymi widokami na całe pogórze.
Xigia
Zjeżdżam w
kierunku zatoczek Xigia. Słońce stoi w zenicie i praży nic sobie nie czyniąc z
faktu, że kończy się wrzesień...
W tym
miejscu wybrzeże znów jest skaliste i niedostępne. W śnieżnobiałych nadmorskich
grotach powstaje zjawisko „błękitnych jaskiń”. Xigia to kilka bajecznych plaż w
zatoczkach u stóp klifu. Morze w tym miejscu zabarwia się na mleczny kolor od
wód siarkowych, które tryskają z dna morskiego.
Tutaj jest trochę spokojniej, nie ma aż takich tłumów, choć parkingi
ponad plażami pełne są aut i quadów. Ponad każdą plażą działa przynajmniej
bufet z napojami. (I toaleta).
Pani z
kafejki ponad plażą mówi, że do niektórych sąsiednich zatoczek można dopłynąć
wpław, do innych trzeba zjechać od strony lądu.
Dalej wybrzeże
jest skaliste aż do Agios Nikolaos – niewielkiego, mało romantycznego portu, z
którego odpływają stateczki wycieczkowe do błękitnych jaskiń i na Plażę Wraku.
A także promy na Kefalonię.
Niestety,
tym razem nie popłynę na moją ulubioną Wyspę Jońską. Mam zbyt mało czasu. Na
razie tęsknie spoglądam na jej wyniosłe góry, które wyraziście rysują się na
drugim brzegu cieśniny. Zgodnie z planem wracam jednak w interior wyspy.
Plaża Wraku
Świadomie
pomijam tym razem największą atrakcję Zakinthos, jaką jest Navagio, czyli Plaża
Wraku. Na samą myśl o oblegających ją tłumach tracę ochotę na bajkowe widoki.
Kiedy byłam tam ostatni raz, miejsce nie było jeszcze tak bardzo oblegane. Wraz
z mężem i synem oglądaliśmy wtedy Plażę Wraku od strony lądu, z góry, z
platformy widokowej, do której dojeżdża się drogą z wioski Volimies. Będąc na
szczycie klifu w żaden sposób nie da się zejść na plażę – aby się na niej
wykąpać, trzeba dopłynąć od strony morza, jednym z tuzinów statków
wycieczkowych, ewentualnie jachtem lub motorówką. Mając do wyboru drugą opcję,
najlepiej przybyć wcześnie rano lub późnym popołudniem, aby uniknąć hałaśliwych
tłumów.
Orthonies i Anafonitria
Moim celem są górskie wioski: Orthonies i Anafonitria. Droga przez środek masywu prowadzi wśród zielonych przestrzeni porosłych kępami karłowatych sosen. Na płaskowyżu między szczytami górskimi otwierają się dolinki z ogrodzonymi kamiennymi murkami poletkami winorośli.
![]() |
Plaża Wraku widziana z platformy widokowej. Fot. Andrzej Chrobak |
![]() |
...tytułowy wrak - statek przemytników tytoniu z lat 1980-tych. Fot. Andrzej Chrobak |
![]() |
Dziecko i przestrzeń. Iwo płaczący nad wrakiem (że nie może wejść do środka). Fot. Andrzej Chrobak |
Orthonies i Anafonitria
Moim celem są górskie wioski: Orthonies i Anafonitria. Droga przez środek masywu prowadzi wśród zielonych przestrzeni porosłych kępami karłowatych sosen. Na płaskowyżu między szczytami górskimi otwierają się dolinki z ogrodzonymi kamiennymi murkami poletkami winorośli.
![]() |
Poletka winorośli wysoko w interiorze w okolicach Orthonies |
![]() |
Domostwo w Orthonies |
![]() |
Orthonies: kolejna wioska ustawiona poziomo na zboczu |
![]() |
Samotna posiadłość nieopodal Orthonies |
![]() |
Przydrożne stoisko z pyszną oliwą i świetnym domowym winem |
![]() |
Zakinthiańskie rose |
![]() |
Monastyr Agiou Dionisiou |
Wokół klasztoru otwarto kilka tawern i straganów z rękodziełem. Są też stoiska z miejscowym winem i złocistą, słodką domową oliwą z oliwek. Próbuję i wina, i oliwy. Przy monastyrze, aby zrobić ciekawe ujęcie klasztoru, wchodzę w pobliski zagajnik. Po kolana brodzę w czystku i innych ziołach. Nagle pod sosenką dostrzegam... jasnobrązowy kapelusz grzyba. Kiedy go dotykam, robi się fioletowy (gniewus – przypomina mi się określenie mojej mamy). A więc wiem już, że na Zante rosną grzyby kapeluszowe.
![]() |
Najprawdziwszy grzyb na Zakinthos |
Południe jest ciężkie od cykania cykad i takie gorące... Przy klasztorze aparat fotograficzny odmawia współpracy. Wyczerpany akumulator. Pozostaje smartfon. (Wieczorem okazuje się, że w tym miejscu poniosłam jeszcze inną stratę: zgubiłam moją starą maleńką Nokię z greckim numerem – a wraz z nią setkę numerów telefonów w Grecji...)
Porto Vromi
Droga do
Porto Vromi wiedzie wśród kosmicznych pejzaży białych skał pokrytych hektarami
wypalonej makii, która odradza się do życia. Wygląda to jak delikatny
seledynowy dywan wśród pobielałych kikutów roślin. W tle połyskujące, głęboko
szafirowe Morze Jońskie.
Prawdziwe
cuda zaczynają się jakieś 2-3 km przed Porto Vromi. Droga biegnie skrajem
kilkusetmetrowego urwiska. W pewnym momencie moim oczom ukazuje się
monumentalny biały klif. Zatrzymuję auto w zachwycie: morze u stóp skały ma tak
głęboki odcień błękitu, jakiego nigdzie dotąd nie widziałam. Stoję i patrzę
zauroczona. Nie wiem, czy zdjęcie odda to, co tam zobaczyłam.
![]() |
Niewiarygodne odcienie błękitu: Morze Jońskie u zachodnich wybrzeży Zakinthos |
Porto Vromi
to cudna zatoczka wśród urwistych klifów. Niestety – znowu tłumy. Jest tawerna
i łodzie ze szklanym dnem. Najgorsza jednak jest głośna muzyka dyskotekowa,
która dochodzi nie wiadomo skąd. Ludzie (w większości Polacy) wymieniają
prozaiczne uwagi – jakby nie widzieli cudu natury, rozpościerającego się przed
ich oczyma.
Znowu robię
w tył zwrot i odchodzę.
![]() |
Porto Vromi |
![]() |
Dwudziestominutowy rejs na Plażę Wraku kosztuje... 15€ |
![]() |
Porto Vromi: cud błękitu i ryczące statki |
Wioski w
górach Vrachionas
Aby pojechać
dalej na południe muszę wrócić do Anafonitrii. Na mapie wygląda co prawda, że
droga biegnie dalej, jednak nie ma to pokrycia w terenie. Sympatyczny starszy
kierowca autokaru tłumaczy mi szczegółowo drogę, po czym głaszcze mnie po
głowie i żegna błogosławieństwem. Pewno wyczuł, że moje podejście do świata
różni się od spojrzenia gości z Polski, których wozi na swoim pokładzie.
Przejeżdżam
przez kilka wiosek górskiego interioru: Maries, Exo Chora, Agios Leon. Tym
razem robią znacznie lepsze wrażenie niż przed 7 laty. Widać, że mieszkańcy
wyspy zaczynają dbać o architekturę. Wszędzie wyrastają domy o jasnych
pastelowych elewacjach, a czasem jeszcze piękniejsze, z kamienia, pokryte
bladoceglastą dachówką. Oczywiście z wszechobecnymi łukowatymi zwieńczeniami
okien, drzwi i tarasów. Jest też trochę stareńkich domostw o nieuchwytnym
uroku.
![]() |
Wioski interioru: Exo Chora |
![]() |
Exo CHora |
Limnionas
W Agios Leon
droga skręca na wybrzeże – o 5 km stąd, u stóp klifu, kryje się jedno z
najpiękniejszych zjawisk zachodniego wybrzeża wyspy: Limnionas.
Zielonkawoniebieski
fjord wcięty w jasne skały zachwyca. I otoczenie nie tak brutalne, jak
poprzednio. W tawernie nad zatoczką dyskretnie śpiewają greccy pieśniarze, na
skalnych tarasach w cieniu drzew stoją miękkie białe leżaki, ludzie (wśród nich
wielu Polaków) zachowują się adekwatnie do urody miejsca. Z oszklonego,
cienistego tarasu tawerny rozpościerają się prześliczne widoki. Tak, to z
pewnością jest miejsce, do którego kiedyś wrócę. Oby zachowało swój czar.
Z Limnionas prowadzi druga droga do Agios Leon – przez Porto Roxa. Tam skały otaczające
zatoczkę są o wiele niższe. Samo miejsce nie jest też tak urokliwe, jak Limnionas. Za to droga do Agios Leon niesamowita. Wije się łagodnie wśród
pokruszonych śnieżnobiałych skał porosłych kolorowymi kępami ziół. W pewnej
chwili widzę starą chałupkę – a może tłocznię oliwy? Miejsce jak z bajki. W
dodatku przed wejściem kwitną fioletowe kwiaty, podobne do zimowitów, tylko
dużo mniejsze. Trudno mi opuścić to miejsce.
![]() |
Limnionas: zakintiański fjord |
![]() |
Limnionas: groty morskie i raj na Ziemi |
![]() |
Limnionas: widok z tarasu tawerny |
![]() |
Wybrzeże w okolicy Limnionas |
Kiliomeno
Kilka
kilometrów za Agios Leon jest wioska, do której chciałam pojechać już rano,
tylko nie znalazłam drogi. Nad zabudowaniami góruje niezwykła kamienna wieża z
kurantem, naprzeciw stoi typowy zakintiański kościół, wokół kilka kafejek i
sklepików.
Ponieważ od dłuższego czasu chce mi się pić (w ferworze podróżowania
zdarza mi się zapominać o piciu i jedzeniu), postanawiam zatrzymać się w
wiosce, aby kupić wodę. Wchodzę do kafejki na rogu platii, która ma na zewnątrz
lodówkę z napojami. Witam się grzecznie i proszę o wodę. Właściciel, starszy
pan o zielonych oczach, jakby chciał mnie zatrzymać na chwilę. Nie spiesz się,
przyniosę Ci wodę – mówi widząc, że prosto od kasy startuję ku lodówce.
Uśmiecham się, zakłopotana tym pośpiechem. Zrobię Ci kawy, chcesz? – pyta.
Tylko usiądź na chwilę. Nie piję kawy – mówię, ale jeśli chciałbyś mnie
ucieszyć, zrób mi świeży sok pomarańczowy – odpowiadam. Bierze dwie duże, lekko
zwiędłe pomarańcze z kosza na ladzie, kroi i wyciska w ręcznej wyciskarce do
cytrusów. Jego ręce wyciskające owoc wzruszają mnie: ktoś coś dla mnie robi, z
własnej woli, własnymi rękami. Mówi, że chce mnie czymś poczęstować, bo mam
dobre serce. Jest tego pewien, widzi po tym, jak się uśmiecham... Gawędzimy
chwilę jak dobrzy znajomi. Opowiadam, skąd się tu wzięłam i dlaczego tak ładnie
mówię po grecku. Pytam, skąd pochodzi. Opowiada, że właściwie przyjechał z
Aten, ale wcześniej pracował jako mechanik na tankowcach. Nie podobała mu się
ta praca, więc po 20 latach zrezygnował i osiadł na Zakinthos. Podczas rozmowy
zerkam na pejzaż za plecami mojego rozmówcy.
Ze zdumieniem rozpoznaję zatokę
Laganas obramowaną zielonym wieńcem sosen. Po krótkiej rozmowie i szklance soku
czuję nowy przypływ energii. Podaję mu rękę na pożegnanie. Jak Ci na imię –
pytam. Angelos – odpowiada. A więc tak objawił się mój Anioł Stróż na
Zakinthos. Niech Cię Bóg prowadzi – mówi na pożegnanie.
![]() |
Kiliomeno z zat. Laganas na horyzoncie |
![]() |
Widok z tawerny Angelosa |
![]() |
Kiliomeno: sklepik pod wieżą |
Laganas
Za
Kiliomenos droga zbiega ku wybrzeżu. Przez kolejną ładną wioskę, Lithakia,
zjeżdżam do ukrytego wśród starych gajów oliwnych Agios Sostis.
Spokojny,
kameralny kurort sąsiaduje z Laganas – największym kombinatem turystycznym
wyspy – piekłem na ziemi według moich standardów.
Tutaj rozpoczęła się
eksterminacja żółwi przez agresywny turyzm. Miejsce iście koszmarne: przy
głównej ulicy stoją rządkiem ryczące bary, kluby striptisowe, nocne, dyskoteki.
Wszędzie pełno fastfoodów i sklepów z tandetą. I tłumy przelewające się z plaży
na piwo, suvlaki, pizzę i z powrotem. Do tego wszelkie rozrywki: quady,
motorówki, rowery wodne i oczywiście turtle
spotting – śledzenie żółwi – jakby
człowiekowi było mało, że wygnał je z plaż, to jeszcze musi dręczyć je w morzu.
Od samego patrzenia na te wszystkie atrakcje i od słuchania jazgotu wszystkich
silników boli mnie głowa. Czuję, że w takim kurorcie nie wytrzymałabym nawet
pół godziny. Z ulgą odjeżdżam.
![]() |
Połączona groblą z plażą Agios Sostis wysepka o tej samej nazwie |
![]() |
Laganas: turystyczny moloch |
![]() |
Laganas: sposoby dręczenia żółwi |
![]() |
Laganas raz jeszcze |
Miasto
Zakinthos raz jeszcze
W Zakinthos
oddaję auto do wypożyczalni, biorę wodę do plecaka i idę oglądać miasto.
A
zwłaszcza jego bardziej peryferyjne zakamarki. W ten sposób trafiam do
zabytkowej dzielnicy Boukies położonej malowniczo na zboczach nad miastem.
Trafiam do malutkiego monastyru Agios Georgios Filikon. Tuż obok, za bramą z
gwiazdą Dawida, kryje się dawny kirkut i miejsce spotkań gminy żydowskiej.
Chciałabym jeszcze wspiąć się na mury twierdzy ukrytej wśród zieleni ponad
miastem – niestety, dzień się kończy. Wracam nad morze tuż przed zmierzchem – jeszcze
tylko przysiadam na chwilę na miejskiej plaży przy północnym krańcu nabrzeża.
Wracając do centrum obserwuję barwny spektakl z udziałem zachodzącego słońca,
chmur, morza.

Na koniec dnia przysiadam na placyku Agiou Louka za plecami pomnika Konfucjusza (!).
Placyk otwiera się na promenadę nadmorską, a ustawione na nim stoliki należą do tawerny Spartakus, gdzie zamawiam smażone sardele na kolację. Rozkoszuję się ciepłem wieczoru, obserwuję kosmopolityczny tłumek przesuwający się przed moimi oczyma. Przy stolikach obok przysiadają pary (bawię się w zgadywanie, jakiej są narodowości – Greków rozróżniam bez pudła, Polacy są podobni do Rosjan). W takich chwilach myślę, jak fajnie byłoby, gdyby obok siedział mój mąż – i zaraz pocieszam się, że następny wypad na wyspy odbędziemy już razem...

Na koniec dnia przysiadam na placyku Agiou Louka za plecami pomnika Konfucjusza (!).
Konfucjusz podarowany przez Chińczyków. Aluzja? |
Placyk otwiera się na promenadę nadmorską, a ustawione na nim stoliki należą do tawerny Spartakus, gdzie zamawiam smażone sardele na kolację. Rozkoszuję się ciepłem wieczoru, obserwuję kosmopolityczny tłumek przesuwający się przed moimi oczyma. Przy stolikach obok przysiadają pary (bawię się w zgadywanie, jakiej są narodowości – Greków rozróżniam bez pudła, Polacy są podobni do Rosjan). W takich chwilach myślę, jak fajnie byłoby, gdyby obok siedział mój mąż – i zaraz pocieszam się, że następny wypad na wyspy odbędziemy już razem...
Z placyku nie mam daleko do hotelu – mój pensjonat jest jakieś 10 metrów od stolika. Jeszcze tylko mierzę czas przejścia na dworzec autobusowy – wynosi on dokładnie 7 minut – aby rano nie wstawać zbyt wcześnie. Mój autobus do Aten odjeżdża o 5:15, jednak na dworcu trzeba pojawić się kwadrans wcześniej.
Rano wstaję
wypoczęta, zamykam walizkę i cichymi uliczkami wśród panujących jeszcze
ciemności pnę się w kierunku dworca. Autobus wiezie nas do portu, wsiadamy na
prom i opuszczamy wyspę.
Z całą
pewnością nie wrócę prędko na Zakinthos – prześliczną wyspę, która pełni obecnie
rolę Egiptu i Tunezji razem wziętych. Jak powiada moja znajoma przewodniczka z
Salonik, dla wielu rodaków nie ważne jest, gdzie upiją się do nieprzytomności,
byle to coś nazywało się Zakyntos (przez y,
po polsku...).